Jak nauczyłam się jeździć na rowerze (w Chinach)?

Pomysł na tę podróż, i na to, że chcemy tym razem autostop zamienić na rowery, pojawił się już dawno. Jednak po przekalkulowaniu dostępnego czasu, środków finansowych i po analizie kosztów transportu rowerów samolotem do Kirgistanu i potem pociągiem przez całe Chiny wyszło nam, że dużo prościej będzie kupić rowery tutaj, na miejscu- czyli na południu Chin.

Jakoś tak wyszło, że nigdy nie byłam pasjonatką poruszania się rowerem po mieście, a każdy skręt w lewo na krakowskim skrzyżowaniu przyprawiał mnie o palpitacje serca i najczęściej kończyło się to prowadzeniem roweru przez przejścia dla pieszych. Najczęściej jednak wybierałam tramwaje, szczególnie gdy zamieszkaliśmy dalej od centrum, odległości do pokonania były spore, a pogoda nie zachęcała do przebywania na świeżym powietrzu. Potem przeprowadziłam się w Bieszczady, gdzie zabrałam tylko podstawowe rzeczy, a rower został w naszym mieszkaniu w Krakowie. Przez około pół roku nie wsiadłam więc na rower ani razu.

Kiedy przyjechaliśmy do Kunmingu i dotarliśmy do domu naszego hosta, okazało się, że do momentu aż nasze rowery będą gotowe, na cały czas pobytu mamy do dyspozycji dwa rowery należące do studentów uniwersytetu, na terenie którego mieszkamy. Tak więc już pierwszego dnia byłam zmuszona wsiąść na rower i poruszać się nim po kilkumilionowym chińskim mieście.
Hmm to gdzie jedziemy na tym węźle? Może wejdźmy na górę i zobaczmy jak to wygląda 🙂 Na poważnie to część dróg krzyżuje się właśnie w taki sposób, i pomijając marne oznakowanie, mimo że takie węzły wyglądają na bezkolizyjne to w Chinach takie nie są- najczęściej ścieżka rowerowa nagle znika z prawej i pojawia się z lewej strony drogi 🙂

Hmm to gdzie jedziemy na tym węźle? Może wejdźmy gdzieś wyżej i zobaczmy jak to wygląda 😉
Na poważnie to część dróg krzyżuje się właśnie w taki sposób, i pomijając marne oznakowanie, mimo że takie węzły wyglądają na bezkolizyjne to w Chinach takie nie są- najczęściej ścieżka rowerowa nagle znika z prawej i pojawia się z lewej strony drogi 🙂

Jeśli ktoś nie wie jak wygląda ruch drogowy w Chinach teraz kilka słów dla zobrazowania sytuacji. Ogromne, kilkupasmowe ulice, węzły, ronda, skrzyżowania czyhają tu na każdym kroku. Sygnalizacja świetlna nawet jeśli jest, to jest tylko sugestią. Pojęcie warunkowego skrętu w prawo nie istnieje, auta więc po prostu wjeżdżają w pieszych na przejściach. Pierwszeństwo przejazdu to też bardzo umowna kwestia- auta wyjeżdżające prosto w nas z dróg podporządkowanych czy bram to zupełnie normalna sprawa. Klaksonu używa się bez przerwy, najczęściej w kontekście „uwaga, jadę!”, gorzej jednak kiedy ktoś klaksonu nie używa tylko po cichu próbuje nam wjechać w tyłek lub w bok. Do tego taksówki pędzące po ścieżkach skuterowo-rowerowych, auta zostawione na awaryjnych na całej szerokości ścieżek, roboty drogowe, zwężenia drogi i pchający się wszędzie kierowcy.
W niektórych miejscach mamy do dyspozycji takie ścieżki, jednak po pierwsze- są rzadkością, po drugie- to zdjęcie zrobione jest tuż przed zmrokiem, w ciągu dnia pas prawy służy za parking, a pas lewy jest jednocześnie jedynym pasem, z którego auta mogą zjechać w małe uliczki po prawej stronie. Nie wiem dlaczego, ale w godzinach szczytu nawet nie myślałam o zrobieniu jakiegokolwiek zdjęcia 🙂

W niektórych miejscach mamy do dyspozycji takie ścieżki, jednak po pierwsze- są rzadkością, po drugie- to zdjęcie zrobione jest tuż przed zmrokiem, w ciągu dnia pas prawy służy za parking, a pas lewy jest jednocześnie jedynym pasem, z którego auta mogą zjechać w osiedlowe uliczki po prawej stronie.
Nie wiem dlaczego, ale w godzinach szczytu nawet nie myślałam o zrobieniu jakiegokolwiek zdjęcia 🙂

Łatwo można więc sobie wyobrazić, że ja, osoba, która ma problem z poruszaniem się rowerem po polskich miastach, tutaj dostawałam zawału już nie tylko na skrzyżowaniach, ale wszędzie, przez cały czas jazdy. Pierwszego dnia musieliśmy zrobić rundkę po sklepach rowerowych w całym mieście, by zorientować się w cenach i asortymencie. Dzień pierwszy minął pod znakiem wiecznych nerwów, przekleństw i łez i z postanowieniem „nigdy więcej!”. Drugiego dnia wsiadłam na rower z nie mniejszymi nerwami, też kilka razy prawie się popłakałam jak jakieś auto próbowało rozjechać mnie na skrzyżowaniu, żeby nie było na moim zielonym!

W miarę praktyki i rosnących odległości do pokonania moja pewność siebie trochę rosła. Teraz mamy już przejechane na rowerach ok 600 km, a w Kunmingu byliśmy przez cały tydzień. Kiedy na pasach widzę, że mamy 6 sekund do zielonego zastanawiam się, dlaczego nikt na moim pasie jeszcze nie rusza, a przy 5 sekundach do końca czerwonego wjeżdżam na skrzyżowanie, nawet jeśli jestem pierwsza. Wyjeżdżam przed samochody wymuszające pierwszeństwo, krzyczę na pieszych włażących pod koła i klnę na zajeżdżające mi drogę skutery. I cieszę się z każdego małego sukcesu na drodze. I wciąż nie jeżdżę brawurowo, wciąż się boję skręcać w lewo na skrzyżowaniach kilkupasmówek, nawet jeśli są światła, a na rondzie jestem uczulona na samochody wjeżdżające na rondo- pasy dla rowerów i skuterów są zawsze po zewnętrznej, więc każdy wjeżdżający kierowca auta musi przedostać się przez to morze dwukołowych pojazdów by wjechać na swój pas. Rowerzysta na chińskiej drodze jest najmniej respektowanym ogniwem, przez co w całym tym chaosie i braku zasad jeździ się ciężko. Teraz dużo mniej analizuję, jeżdżę pewniej i częściej wymuszam (należne mi!) pierwszeństwo. A klaksonu samochodu próbującego nas niebezpiecznie wyminąć na wąskiej ścieżce rowerowej po prosu nie słyszę, i nie ustępuję jeśli nie mogę bezpiecznie zjechać. Najlepiej w ogóle nie patrzeć się za siebie i jak najmniej na boki i po prosu jechać do celu.

I chyba już jesteśmy zbyt chińscy w zachowaniu na drodze, bo za niezbędne wyposażenie naszych rowerów oboje zgodnie uznaliśmy klakson! I oczywiście dwa piękne, głośne klaksony już sobie sprawiliśmy! Trzymajcie kciuki za bezpieczną podróż 🙂

Blog domowy – warto poczytać