Budda tkwi w szczegółach

Wczoraj po raz kolejny wyszło tak, że spędziliśmy pół nocy jeżdżąc rowerami po Bangkoku bez konkretnego celu i przyglądając się nocnemu życiu miasta. Bangkok tętni życiem przez całą dobę i każda pora jest dobra, żeby pójść na targ albo do świątyni. I do świątyni właśnie trafiliśmy, chociaż tym razem zupełnie innej niż poprzednio.

Nie była to już typowo turystyczna atrakcja jak Wat Pho, po której szwendaliśmy się poprzedniego dnia. Położona dalej od turystycznego centrum, koło jakiegoś wielkiego skrzyżowania, przyciągnęła naszą uwagę nie tylko kolorowymi zdobieniami, ale także tłumem ludzi, którzy kotłowali się przed bramą. Już z dala wyglądała na miejsce tętniące życiem, mimo że był sam środek nocy. Zdecydowanie nie było tam turystów. Bo który turysta przyjdzie zwiedzać świątynię o północy? A na modlitwę to przecież idealna pora.

Główny budynek świątyni był o tej porze zamknięty, ale wokół znajdował się ogrodzony teren, przypominający trochę kiczowate kramy z dewocjonaliami, jakie można znaleźć pod bazyliką w Licheniu albo na Jasnej Górze. Tu było dokładnie to samo, tyle że po buddyjsku: mnóstwo Buddów i innych świętych figurek, a do każdej coś, co można kupić i oferować duchom i bogom, by zjednać sobie ich przychylność.

Wciąż nie wiemy, co symbolizuje który Budda. Który będzie lepszy na dolegliwości, a który na problemy sercowe? Lepszy będzie siedzący czy leżący? Trudno o takie informacje na tabliczkach informacyjnych w świątyniach, chociaż tutaj akurat widzieliśmy jedną z modlitwą: „Parę Trudnych Wyrazów Po Tajsku (powtórz 3 razy), dobre na porywy serca”.

Doszliśmy do wniosku, że zamiast próbować objąć rozumem całość, lepiej będzie skupić się na szczegółach. Dzięki temu może łatwiej będzie zrozumieć symbolikę i przeznaczenie tego wszystkiego, a także motywy i intencje przybywających tam ludzi. Chcieliśmy przyjrzeć się temu wszystkiemu z bliska. Zrobić zdjęcia małym elementom, nie wielkim konstrukcjom. W rezultacie zdjęcia samej świątyni nawet nie zrobiliśmy, bo i po co? Przed Wami zdjęcia tego, co tam znaleźliśmy. Być może powie Wam co nieco o buddyzmie, może nawet więcej niż zdjęcia świątyń i procesji mnichów.

I na koniec powiedzcie nam – co tam u licha robiły krowy? Czy to jakiś ichniejszy odpowiednik bożonarodzeniowej stajenki? Rzecz jasna można było sobie kupić woreczek siana albo pęczek zieleniny i dokarmiać. No stajenka jak się patrzy.

Blog domowy – warto poczytać