Jak wygląda kraj trzeciego świata, czyli 6 rzeczy, których nie lubimy w Kambodży

O krajach trzeciego świata zwykle słyszy się wiele w telewizji. Nawet jeśli przyjedziesz tu na wakacje, najprawdopodobniej będziesz przemieszczać się od hotelu do hotelu, od atrakcji do atrakcji. Na świat za oknem będziesz patrzeć jak na egzotykę, w końcu po to wydałeś tyle kasy na samolot i spędziłeś tyle czasu w drodze. Lokalnych mieszkańców od przybyszów z Europy różni przede wszystkim status materialny, tego nie da się pominąć. Ale pieniądze to nie wszystko. W dużej mierze nie mają nawet wpływu na kwestie, które nam się w Kambodży nie spodobały. Jest kilka rzeczy, których nie rozumiem w tym kraju, a trudno mi je podporządkować pod egzotykę i patrzeć na to jak na różnice kulturowe.

Podejście do śmieci

Widziałam już wiele zaśmieconych miejsc, widziałam jak ludzie wyrzucają wszystko z okna samochodu, jak śmieci organiczne szczelnie pakują w plastikowy worek przed wyrzuceniem do rowu. Widziałam śmieci palone, zakopywane, wywożone do lasu. Ale dopiero tutaj zobaczyłam brak konceptu wyrzucania śmieci. Brak konceptu kosza.

Zatrzymujemy się przed sklepem w mieście „wojewódzkim”, stolicy prowincji. Spore miasto, są nawet oświetlone ulice. Robimy zakupy w sklepie, czymś w rodzaju małej hurtowni. Sprzedawca niechętnie odrywa się od dużego telewizora z płaskim ekranem. Płacimy. Sprzedawca wstukuje kwotę w kalkulator smartfona. Telefon jest z tych, co nie mieszczą się w kieszeni spodni. Wychodzimy. Przed wejściem opróżniamy butelki z napojami. Pytamy, gdzie możemy je wyrzucić.

Ale, że co? Jak wyrzucić? Nie rozumieją. Konsultują się całą rodziną. Pani domu wreszcie załapuje. Wskazuje ręką obszar przed sklepem. Zgodnie z poleceniem rzucamy butelki pod nogi. Na szczęście nasze nie są jedyne. Przed wejściem do sklepu leży cała gama odpadów. Wszyscy w sklepie są autentycznie zdziwieni. Śmieją się z turystów, co to nie wiedzą, co się robi ze śmieciami.

Lodówki

Każdy normalny człowiek chce czasem napić się zimnego piwa, prawda? Kambodżanie też czasem chcą, więc mają lodówki na napoje. Nawet jak wioska nie ma prądu, to są lodówki działające jak termosy. Ktoś w okolicy na pewno ma generator i będzie dostarczał lód całej wiosce. W lodówkach trzyma się tylko napoje. A mięso w restauracjach leży sobie w witrynce, za szybą, w 40 stopniach. I kwitnie. Takie mięso pani kucharka dodaje nam do posiłku. Z jednej z zamrażarek wyjmuje lód, wkłada do szklanek, podaje też dzbanek herbaty. Po posiłku bierzemy jeszcze butelkowane napoje na potem. Zimniutkie, z lodówki. A mięso w witrynce już powoli ożywa. I nie, nie przesadzam. Na stole stoją przyprawy. W każdym słoiku jest mniejsza lub większa pleśń. W Kambodży przestałam jeść ostro, bo chili jest spleśniałe. W zasadzie to prawie przestałam jeść w knajpach. Każdy posiłek to duże emocje, prawie jak w rosyjskiej ruletce.

Mięso raz jeszcze

Idziemy na bazar późnym popołudniem. O, sprzedają mięso! Czuć je z daleka. Powstrzymując chęć zwymiotowania i zatkania nosa podchodzimy bliżej. Muchy obsiadły i obsrały je już dawno. Ludzie oglądają, obmacują, wybierają co lepsze kąski. Ekspedientka pakuje wybrane kawałki, odwracając głowę od źródła odoru. A na stoisku obok sprzedają zimne napoje z lodówki. A potem idziemy do knajpy na kolację. I dostajemy coś z mięsem. Z mięsem zza szklanej witrynki. Kupionego na takim stoisku. Pycha!

Estetyka

Jedziemy przez wieś. Są wypasione domy. Ładne, zdobione dachy. Odmalowane, wymyślne barierki przy schodach. A pod domami tony śmieci. O, ten dom nie ma jednej ściany. O, a w tamtym brakuje paru desek. A tu komuś nie chciało się docinać nowych dachówek. To nic, że ma teraz dziury w dachu i deszcz pada mu do domu. Ważne tylko, by telewizor nie zamókł. Domy stoją na palach, zaczynają się na wysokości pierwszego piętra. A ściany ze wszystkich stron obite są deskami. Od góry deski przymocowane są równo, wszystkie kończą się tuż pod dachem. Od dołu jak wyszło, tak wyszło. W wielu domach wystają poniżej podłogi. Każda jest innej długości. Niektórzy wyrównali je od strony ulicy, żeby tak nie rzucało się w oczy. Inni obcięli prawie wszystkie. Wielu nie zrobiło z tym nic.

Syf

Porozwalane śmieci, krzywe deski i gnijące jedzenie to nie wszystko. Łazienki też są niczego sobie. Wchodzimy na stację benzynową. Toalety są często stosunkowo nowe. Czasem nikt nie usuwa nawet naklejek fabrycznych. I nikt ich nie czyści. Nigdy. Serio. Mimo że nieraz w rogu stoją detergenty. Często nie da się już zauważyć fabrycznego koloru płytek, a spod warstwy brudu wystają ślady naklejek producenta. Na szczęście brud po jakimś czasie podobno zaczyna odpadać.

Woda pitna

To, że w wielu krajach jest problem z wodą pitną, to powszechnie znany fakt. To, że nie powinniśmy pić niebutelkowanej wody, również. Tylko, że w Kambodży woda w butelkach 1,5l jest praktycznie niedostępna, a jeśli już to kosztuje 2,5-3 zł. Są też baniaki po 20l, tylko spróbuj sobie przytroczyć coś takiego do roweru czy plecaka. Cena też nie zachęca – 20 zł. Podejrzewamy, że jest w tym jakaś kaucja za baniak, ale nie udało nam się porozumieć. Wszędzie za to sprzedaje się małe, półlitrowe butelki. Koszt to 1zł, więc wychodzi tak samo jak za duże butelki. Ale jeśli kupujemy całą zgrzewkę, 12 butelek, to płacimy 3,5 do 4 zł. Tym sposobem codziennie produkujemy 12 sztuk plastikowych odpadów! To idiotyzm, że najtańsza jest woda, której koszt wyprodukowania jest największy, i z której mamy najwięcej śmieci. Nie rozumiem i nie godzę się na tę niedorzeczność. Ale na każdej butelce umieszczona jest informacja (w języku angielskim), żeby zachować kraj czystym! Kambodżo, jak? Jak nigdzie, poza centrami dużych miast nie ma koszy, a sprzedawcy zasypują teren wokół swoich sklepów swoimi śmieciami. Nawet jeśli mają pojemniki na odpady, to ich zawartość często wywalają pod drzwi. My też im rzucamy śmieci pod nogi, bo gdzie mamy wyrzucać, skoro każą pod drzwiami?

Blog domowy – warto poczytać