Kirgiski foodporn?

Przed obecną podróżą do Azji byliśmy lekko przerażeni kulinarną stroną podróży- oboje nie przepadamy za chińszczyzną ani innym tego typu pseudo azjatyckim jedzeniem. Ja, jako że kiedyś byłam straszliwym niejadkiem, tym bardziej obawiałam się nowych smaków, składników i konsystencji. Uwielbiam dobrze doprawioną, pikantną kuchnię opartą na mięsie, np. turecką, więc Kirgistan miał być dla mnie jedynym krajem w tej podróży, który kulinarnie nie będzie drogą przez mękę i w którym będę mogła bez problemu nazwać większość składników na talerzu 😉

Spodziewałam się baraniny- i tej owszem jest pod dostatkiem. Czytałam również o tym, że nomadzi często przyrządzają barana gotując większość wnętrzności w wodzie bez przypraw- jednak nomadów w Kirgistanie jest niewielu i w zasadzie w każdej wiosce znajdziemy w miarę dobrze zaopatrzony sklepik- sól nigdzie nie jest więc towarem deficytowym.
Jaka jest więc kirgiska kuchnia? W karcie w większości knajp znajdziemy dania, które znamy z kuchni ukraińskiej (pielmieni, barszcz, solianka), ujgurskiej (lagman na kilka sposobów), dania, które znane są w całej Azji centralnej (pliow, czyli ryż z baraniną i warzywami, oraz szaszłyki), oraz potrawy, które trudno mi w jakikolwiek sposób zakwalifikować (kotlet mielony, gulasz).

Poza tym mamy też potrawy typowo kirgiskie, z których najczęstsze są manty, czyli coś w rodzaju dużych pierogów, nadziewanych baraniną, tłuszczem baranim i cebulą, szorpo, czyli rosół wołowy podany z kością z mięsem, ziemniakiem i czasem papryką, oraz beszbarmak, czyli makaron gotowany w rosole wołowym lub baranim.

Niestety w kirgiskiej kuchni, w przeciwieństwie do np. tureckiej, raczej nie mamy co oczekiwać fuzji przypraw i smaków. W Kirgistanie podstawą jest sól, pieprz, czosnek i cebula. Nikt niestety nie używa żadnych ziół i bardziej wyrafinowanych dodatków. Dania są więc słabo doprawione i przez to średnio smaczne. Jedynie przyprawy na bazie chili, które na szczęście są dostępne, są w stanie uratować ich smak. Zwłaszcza jeśli dodamy do tego, że baranina jest stosunkowo tłusta i żylasta. Dania niestety najczęściej nie zawierają surówek. Jeśli lubimy warzywa musimy domówić je osobno, często za cenę bliską głównego dania. Często, mimo obszernej karty, dostępne są tylko 3-4 najpopularniejsze dania. Jest bardzo mięsnie, wegetarianie mogą więc mieć spore problemy.

Narzekam, narzekam, a jednak z perspektywy czasu uważam, że jest to jedna z najbardziej naturalnych kuchni, jakie spotkałam w podróży. Niestety prawie w ogóle nie znajdziemy przypraw, ale nie znajdziemy też Maggi, kostek rosołowych czy innych sztucznych poprawiaczy smaku. Bardzo często, szczególnie w małych barach, jedzenie jest domowe i względnie świeżo przygotowane. W niektórych, odludnych miejscach do posiłku dostaniemy nawet domowy, świeżo wypiekany chleb. Właśnie dlatego warto spróbować rozsmakować się w kirgiskim jedzeniu.

Mam małego bzika na punkcie jakości i stopnia przetworzenia żywności, i mi jako miłośniczce slow foodu z perspektywy czasu kirgiska kuchnia przypadła do gustu. Mimo że jedzenie jest tłuste (opiera się na baraninie) i często dodatkowo smażone, to przygotowywane jest najczęściej z lokalnych, świeżych składników. W Kirgistanie bez problemu dostaniemy miód od wioskowego pszczelarza, świeże domowe przetwory: dżemy, warenje (malinowe albo porzeczkowe dżemy o półpłynnej konsystencji, które dodaje się do herbaty albo chleba), sosy (lokalne wariacje na temat keczupu w kilku wersjach, głównie na bazie pomidorów albo buraków, z dodatkiem chili, papryki, czosnku i cebuli) oraz kompoty z owocami w środku.

Na porządku dziennym jest też mleko prosto od krowy, domowa śmietana czy masło. Jeśli zamówimy herbatę z mlekiem w małej knajpce, mleko które do niej dostaniemy najprawdopodobniej nie będzie z kartonu. Tak samo sprawa ma się z mięsem i warzywami- produkty od lokalnych wytwórców bez kłopotów kupimy zarówno na bazarze jak i zamówimy w knajpie. Co najlepsze- świeże, lokalne produkty będą tańsze od tych dostępnych w sklepach, pochodzących z dużych fabryk.

Z pewnych względów, głównie z lenistwa, ten wpis dokańczam w Laosie, gdzie rynek żywności jest zalany przez tajskie poprawiacze smaku i w knajpach na porządku dziennym jest wzmacnianie „zupy” proszkiem z torebki, I dopiero tutaj tęsknię i doceniam te domowe dodatki, sosy paprykowo-pomidorowe, sosy chili i inne smakołyki, które były dostępne w całym Kirgistanie, na każdym stole w domach i w sporej części restauracji. I które na każdym stole wyglądały i smakowały inaczej, bo były domowej roboty, ewentualnie domowej roboty starszej pani z bazaru, która sprzedawała je w plastikowych butelkach po napojach.

Podsumowując – jeśli w tym kraju szukacie wyrafinowanych smaków i wizualnych wrażeń na talerzu- nie macie czego szukać. Ale niskoprzetworzona, domowa żywność, kompletnie pozbawiona chemicznych dodatków jest dostępna na każdym kroku. To właśnie może smakować i fascynować w Kirgistanie. Domowy keczup to mój osobisty kirgiski foodporn.

Blog domowy – warto poczytać